Hipokryzja #zatrzymania


















Mała, brzydka salka w piwnicy, rodem z XIX w. Pamiętam zielone blaty połączone z siedziskami, na których były specjalne wyżłobienia pod pióro i dziura na zainstalowanie kałamarza. Na jednej ze ścian - duża tablica w starej, drewnianej ramie, a tuż obok katedra nauczycielska z prawdziwego zdarzenia. W takiej przestrzeni, my małe dzieci uczyliśmy się religii z jedną z najcudowniejszych sióstr zakonnych, jakie spotkałam w życiu - s. Ewą, młodziutką urszulanką. To właśnie od niej nauczyłam się, że Pismo Święte jest ciekawe i warto je czytać. Siostra Ewa potrafiła tak niesamowicie opowiadać historie biblijne, że banda 8-latków słuchała jej z zapartym tchem. Pamiętam te katechezy, bo nasza "szarytka" dawała nam do pokolorowania obrazki nawiązujące do tematu, a później prosiła, żebyśmy jej własnymi słowami opowiedzieli, co było dla nas w danej historii najważniejsze/ najciekawsze. Ta sama siostra nauczyła mnie na blachę większości modlitw, ale zawsze też powtarzała, że najbliższe Bogu są słowa, które płyną z serca.
Później, już w liceum, kiedy religia dopiero co weszła do szkół, trafił do nas ks. Mateusz. Starszy, szpakowaty pan, zawsze ubrany w elegancki garnitur. Pamiętam pierwsze jego słowa: Nie przyszedłem Was nawracać, tylko uświadomić, w co wierzycie i pokazać, że macie wybór. Od tego momentu zaczęło się... Wyobraźcie sobie bandę nastolatków, której mówi się, że  w niedzielę mają obowiązek chodzić do kościoła, że w Kościele katolickim antykoncepcja jest zakazana, a na dokładkę, że seks tylko po ślubie. Dyskusjom i kłótniom nie było końca. Doskonale jednak pamiętam, że ks. Mateusz odpierał te ataki ze stoickim spokojem, dyskutował z nami, czasem podpuszczał. Od niego jednak odebrałam najważniejszą naukę. Podczas którejś dyskusji, gdy zapytaliśmy go o prywatne zdanie, powiedział coś takiego: Jestem tu służbowo, jako Wasz katecheta i nie byłoby w porządku, gdybym wypowiadał prywatne opinie. Podjąłem decyzję, że zostaję kapłanem Kościoła katolickiego, co oznacza, że przyjmuję jego naukę: ustaloną interpretację Pisma Św., nieomylność papieża w sprawach wiary, a także ustalenia soborowe i zalecenia władz kościelnych. To właśnie znaczy być katolikiem. Nie można sobie wybierać tylko tego, co wygodne. Jeśli ktoś nie praktykuje, nie podpisuje się pod Katechizmem i Kodeksem Prawa Kanonicznego, dyskutuje z interpretacją Pisma Św., podważa stanowisko hierarchów - nie może nazywać się katolikiem. Zatkało nas. Nagle dotarło do pustych, nastoletnich łbów to, że trzeba podjąć decyzję - jestem katolikiem czy nie. Opcja wierzący - niepraktykujący nie istniała. Wtedy też zrozumiałam sens słowa hipokryzja. 
10 lat później podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu. Dzięki niej czuję się szczęśliwa i spełniona, jako osoba wierząca. Odeszłam z Kościoła katolickiego. 

W CO WIERZĄ KATOLICY?
Czy wiecie jakie są aktualne statystyki dotyczące Kościoła katolickiego? Otóż w Polsce w grudniu 2018 r. było 38 411 000 mieszkańców, z czego  35 299 709 katolików (dane wg GUS). Oznacza to, że 91,9% społeczeństwa nazywa siebie katolikami, czyli w teorii uznaje i praktykuje zasady wiary rzymskokatolickiej. Czyli co?
Pismo Święte
Jest taka bardzo stara i mądra książka, która powinna być w każdym domu, w dość używanym stanie. Tymczasem, kiedy na lekcji polskiego poprosiłam uczniów, aby przynieśli Biblię, 85% (wszyscy katolicy) odpowiedziało, że nie ma. O wiedzy nie wspomnę. Dla współczesnego nastolatka nie do odróżnienia są historie ze Starego Testamentu od nowotestamentowych (np. cud w Kanie galilejskiej notorycznie mi ładują w ST, plagi egipskie w NT, a Piłat to był ten gość od arki ). Dzieciaki nie znają dekalogu, nie wiedzą, kto spisał Ewangelie, nie identyfikują postaci. Abraham, Mojżesz, Salomon, św. Piotr czy Jan Apostoł - równie dobrze mogłabym ich spytać o równania z fizyki kwantowej. Nie pytajcie mnie, czego się uczą przez min. 100 godziny rocznie (lekcje religii + niedzielna msza św. + rekolekcje).  Wiem tylko jedno, na języku polskim elementy Biblii robi się od zera, zaczynając od budowy, podziałów na Stary i Nowy Testament, na treści poszczególnych fragmentów kończąc. Ale zagłębmy się w temat bardziej, bo jest naprawdę fascynujący.
Co poeta miał na myśli?
Znacie to zdanie doskonale z lekcji polskiego. Pamiętacie również to, że dość trudno było trafić w zamierzenia poety, tudzież oficjalną interpretację. Nic więc dziwnego, że większość ludzi dostaje drgawek na dźwięk słowa poezja. Tymczasem czytanie wierszy jest niezwykłą przygodą intelektualną, tak samo jak czytanie Biblii . Tymczasem w Kościele katolickim obowiązuje odgórna egzegeza (wykładnia) Pisma Świętego. Oczywiście, samo w sobie nie jest to nic złego, bo teksty do łatwych nie należą. Całkiem ciekawie tłumaczy to encyklika Piusa XII (Divino Afflante Spiritu), a za nią konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym (Dei Verbum) jeden z ważniejszych dokumentów Soboru Watykańskiego II. 
Dla zainteresowanych:
"Nadrzędną zasadą interpretacji jest odkrycie i określenie tego, co dany autor zamierzał wyrazić. W mowach i pismach starożytnych autorów ze Wschodu nie zawsze jest to tak oczywiste i jasne, jak w dziełach nam współczesnych. Bo to, co chcieli wyrazić, nie może być jedynie określone na podstawie reguł gramatycznych i filologicznych, ani też tylko w oparciu o kontekst. Komentator musi całkowicie wczuć się w ducha tych odległych wieków na Wschodzie i z pomocą historii, archeologii, etnologii i innych nauk trafnie określić jakich sposobów pisania mogli używać starożytni pisarze i jakich faktycznie używali"(Divino Afflante Spiritu)

 "Celem odszukania intencji hagiografów należy między innymi uwzględnić również 'rodzaje literackie'. Całkiem inaczej bowiem ujmuje się i wyraża prawdę w tekstach historycznych rozmaitego typu, czy prorockich, czy w poetyckich, czy innego rodzaju literackiego. Musi więc komentator szukać sensu, jaki hagiograf w określonych okolicznościach, w warunkach swego czasu i swej kultury zamierzał wyrazić i rzeczywiście wyraził za pomocą rodzajów literackich, których w owym czasie używano. By zdobyć właściwe zrozumienie tego, co święty autor chciał na piśmie wyrazić, trzeba zwrócić należytą uwagę tak na owe zwyczaje, naturalne sposoby myślenia, mówienia i opowiadania, przyjęte w czasach hagiografa, jak i na sposoby, które zwykło się było stosować w owej epoce przy wzajemnym obcowaniu ludzi ze sobą" (Dei Verbum)
Trochę skomplikowane, prawda? Otóż Kościół katolicki nie kładzie nacisku na poznanie Pisma Świętego, nie oczekuje od wyznawców podjęcia próby samodzielnego zrozumienia przesłania,  lecz zachęca do poznania bliżej pracy komentatorów. I znów samo w sobie nie jest to złe, podobnie jak istnienie opracowań literackich. Jest jednak jeden warunek: ten, kto opracowuje, musi to zrobić rzetelnie. I tu znów wyznawcy katolicyzmu nie mają powodów do obaw. 
Dla zainteresowanych:
W Rzymie mieści się Papieski Instytut Biblijny, szkolący znawców Pisma Świętego. Aby zostać do niego przyjętym trzeba posiadać stopień naukowy z zakresu teologii. W program Instytutu wchodzi biegłe opanowanie sześciu lub siedmiu języków (łącznie z hebrajskim, aramejskim i greką - językami, w których napisana została Biblia) i szkolenie zarówno w zakresie metod egzegezy biblijnej, jak i nauk pomocniczych, takich jak archeologia biblijna. Po około czterech latach intensywnych studiów, po zdaniu egzaminów i napisaniu pracy, absolwentom przyznawany jest stopień licencjata w zakresie Pisma Świętego, który może być uważany za pewnego rodzaju licencję ze strony Kościoła katolickiego na nauczanie o Piśmie Świętym.
Schody zaczynają się dalej i wynikają z hierarchicznej struktury Kościoła. Otóż zadaniem licencjonowanych znawców Pisma Św. jest pisanie artykułów i komentarzy oraz szkolenie seminarzystów, katechetów i księży. Ci zaś mają rozprzestrzeniać wiedzę religijną wśród wyznawców. No i rozprzestrzeniają, tylko że nie każdy człowiek jest jednakowo kompetentny do uczenia innych. Po drugie nie wszyscy księża są jednakowo biegli w kwestiach egzegezy. Czy poza studiami teologicznymi, na których istnieje egzamin z interpretacji Pisma Św., ktoś w jakiś sposób sprawdza, co tak naprawdę kapłan przekazuje wiernym? Kolejnym problemem jest to, że nie każdy, kto ma wątpliwości i pytania dotyczące wymowy jakiegoś fragmentu, ma dostęp do komentarza mogącego mu je wyjaśnić.  Nauczanie o Biblii w Kościele katolickim przypomina trochę głuchy telefon. Intencje zaczynającego grę są dobre, a co wychodzi - wie każdy, kto kiedykolwiek brał udział w tej zabawie.
Tradycja i Urząd Nauczycielski Kościoła
To kolejne dwa składniki stanowiące na równi z Biblią filary wiary katolickiej. Oznacza to, że ktoś, kto nazywa się katolikiem, w pełni się do nich stosuje. We wspomnianym już dokumencie Dei verbum można przeczytać, że Święta Tradycja, Pismo Św. i Urząd Nauczycielski Kościoła, wedle najmądrzejszego postanowienia Bożego, tak ściśle ze sobą się łączą i zespalają, że jedno bez pozostałych nie może istnieć, w wszystkie te czynniki razem, każdy na swój sposób, pod natchnieniem jednego Ducha Świętego przyczyniają się skutecznie do zbawienia dusz. W innym miejscu czytamy: święta Tradycja i Pismo św. stanowią jeden święty depozyt słowa Bożego powierzony Kościołowi. Na nim polegając, cały lud święty zjednoczony ze swymi pasterzami trwa stale w nauce Apostołów [...] tak iż szczególna zaznacza się jednomyślność przełożonych i wiernych w zachowaniu przekazanej wiary, w praktykowaniu jej i wyznawaniu. Zadanie zaś autentycznej interpretacji słowa Bożego, spisanego czy przekazanego przez Tradycję, powierzone zostało samemu tylko żywemu Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, który autorytatywnie działa w imieniu Jezusa Chrystusa.
Kodeks Prawa Kanonicznego ujmuje to tak: [Kan. 212 - § 1.] To, co święci pasterze, jako reprezentanci Chrystusa, wyjaśniają jako nauczyciele wiary albo postanawiają jako kierujący Kościołem, wierni, świadomi własnej odpowiedzialności, obowiązani są wypełniać z chrześcijańskim posłuszeństwem. 
Mocne, nie sądzicie?  Oczywiście, ma to sens teoretyczny. Bezdyskusyjnie. Jednak w praktyce to bardzo niebezpieczne narzędzie, dające ogromne pole do manipulacji. Wyznanie uczy, że interpretacja Słowa Bożego przekazywana przez kapłana jest jedynie słuszna, że ten kapłan działa w imieniu Chrystusa, że trzeba być z nim jednomyślnym. Stąd też głębokie przekonanie, że cokolwiek powie ksiądz, jest święte i urasta do rangi dogmatu, niezależnie czy dotyczy spraw wiary, moralności, społeczeństwa, czy...polityki. 

HIPOKRYZJA vol. 1
Jako osoba wierząca przyzwyczaiłam się do rozumienia słowa chrześcijanin jako wyznawca Chrystusa, a więc człowiek, który wciela w życie ideały swojego mistrza, podąża za jego nauką. Tak też postrzegałam Kościół katolicki, który wg wszelkich klasyfikacji zalicza się do rodziny wyznań chrześcijańskich. Tymczasem zwierzchnicy tegoż Kościoła, nazywający siebie "reprezentantami Chrystusa" i wymagający od wiernych "posłuszeństwa", na każdym kroku udowadniają mi, że nauka Zbawiciela jest im całkowicie obca, a Katechizm Kościoła Katolickiego to taka książeczka dla picu. I proszę się nie oburzać. Nie ja dostarczam tu przykładów.
Co mam myśleć, jako osoba wierząca, znająca zasady chrześcijaństwa, kiedy czytam oficjalny dokument wystosowany przez  Konferencję Episkopatu Polski (w całości na oficjalnej stronie KEP tutaj)? Szczerze mówiąc, myślałam, że to fake news. Ale nie.  Organizacja zrzeszająca biskupów z Polski, mająca na celu koordynację ich prac  i współpracę w rozwiązywaniu wspólnych problemów,  pisze oświadczenie całkowicie sprzeczne z nauką własnego Kościoła. 
Przede wszystkim uzależnia szacunek do drugiego człowieka od tego, czy on nas szanuje. O ile pamiętam, w przykazaniu miłości żadnego "ale" nie ma. Ciekawe jest tutaj także zastosowanie się do innych słów Jezusa: Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi (Mt 5,39).  Nigdzie nie jest powiedziane: oddaj mu z nawiązką. Przeciwnie. Jeden z biblistów Kościoła katolickiego tłumaczy te słowa następująco: Pan Jezus, za pomocą jednego prostego obrazu, mówi nam parę bardzo ważnych prawd: "Człowiecze, to by było za mało nie odpowiadać złem za zło. Bądź wierny dobru, nawet jeżeli spotka cię za to jakieś prześladowanie! Bądź raczej gotów drugie tyle odcierpieć, niż gdybyś miał w momencie próby odstąpić od dobra! Nie wolno ci swoim postępowaniem świadczyć fałszywie, jakoby kłamstwo i przemoc były potężniejsze niż prawda i dobro!" [ Jacek Salij, dominikanin, profesor nauk teologicznych].
 Jeden z ważniejszych dokumentów Soboru Watykańskiego II (Gaudium et Spes ) ogłoszony przez papieża Pawła VI i stanowiący wykład nauki społecznej Kościoła mówi: Szacunek i miłość powinny się rozciągnąć także i na tych, którzy w kwestiach społecznych, politycznych lub też religijnych inaczej niż my myślą bądź postępują; im głębiej bowiem poprzez człowieczeństwo i miłość zrozumiemy ich sposób myślenia, tym łatwiej będziemy mogli nawiązać z nimi dialog.  Tymczasem w oświadczeniu czytamy szereg oskarżeń pod adresem nauczycieli i pracodawców, a wszystko to ubrane w ogólnikowe stwierdzenia.  Tu nie ma mowy o dialogu, zrozumieniu czy nawet podjęciu jakiejkolwiek dyskusji społecznej (zakładając, że informacje są w jakimś stopniu prawdziwe). Stwierdza się z poziomu autorytetu, że  Wasze [rodziców] dzieci nie są niczyją własnością – są wasze (logika?), podczas, gdy jeden z autorytetów kościelnych pisze: Wychowanie dzieci jest zawsze szczególną okazją do powierzenia swojego życia i życia własnych dzieci Panu Bogu. Rodzice winni nieustannie pamiętać, że „ich dzieci” nie należą do nich. Należą do Boga. Są im dane „na jakiś czas”, aby im towarzyszyli w drodze do dorosłości i dojrzałości [Józef Augustyn, jezuita, doktor habilitowany nauk teologicznych, profesor nadzwyczajny Akademii Ignatianium w Krakowie].
Dla mnie jednak hitem całej wypowiedzi jest obrona pracownika zwolnionego z Ikei [pisałam o tym tutaj]. Dostojnicy kościelni podziękowali mężczyźnie za brak akceptacji homoseksualizmu i używanie cytatów z Pisma Świętego wyrwanych z kontekstu i w ten sposób budujących wypowiedź manipulacyjną. Tutaj powołano się na Sobór Watykański II i dekret Apostolicam actuositatem . Problem w tym, że  obrońcy wiary nie doczytali tegoż dokumentu, a na pewno potraktowali go wybiórczo. Można w nim znaleźć naprawdę mądre i wartościowe wskazówki dla wiernych. Na przykład taką: [świeccy] przynaglani miłością, która jest z Boga, świadczą dobro wszystkim, a zwłaszcza braciom w wierze (Ga 6, 10), usuwając „wszelką złość oraz wszelki podstęp, obłudę, zazdrość i wszystkie obmowy” (1 P 2, 1) i pociągając w ten sposób ludzi do Chrystusa. A miłość Boża, która „rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który jest nam dany” (Rz 5, 5), uzdalnia ludzi świeckich do wyrażania w swoim życiu naprawdę ducha błogosławieństw ewangelicznych. Nie wiem, jak mają się do tego przesłania słowa, iż "akceptacja i promowanie homoseksualizmu i innych dewiacji to sianie zgorszenia" i przytaczanie z Biblii słów o karze śmierci za to "przestępstwo". Nie mam pojęcia, jak tę żarliwą obronę logicznie połączyć z zapisami Katechizmu, czyli zwięzłego wykładu podstawowych prawd wiary katolickiej, w którym czytamy:
2357 Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona. [czyt. nie zależy od woli człowieka] Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie 96, zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane"97. Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane. [ok. takie prawo religii, ale aprobata, czyli uznanie czegoś za słuszne lekko różni się od akceptacji, czyli uznanie czegoś za istniejące].
2358 Znaczna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej; dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji.

HIPOKRYZJA vol.2
Niedawno odbyła się XXVIII Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Właściwie do wygłoszonej tam homilii biskupa Ignacego Deca można odnieść wszystkie powyższe uwagi. Podobnie do wystąpienia jaśnie nam panującego premiera i listu Prezydenta RP.  Jednak wyjątkową perełka homilii są słowa: My katolicy, zwłaszcza, my, pasterze: biskupi i prezbiterzy, jesteśmy dziś posądzani, że w naszych wystąpieniach liturgicznych czy medialnych posługujemy się mową nienawiści i przez to do takiej mowy zachęcamy naszych wiernych. Nie wiem, co kapłan rozumie pod pojęciem  "mową nienawiści". Dla mnie zestawienia występujące w jego przemowie, retoryka zagrożenia i potrzeby walki, nawiązania do faszyzmu i Auschwitz w kontekstach powiązanych z tolerancją i poglądami liberalnymi już wystarczy, by mówić o podżeganiu do nienawiści. Trochę też nie rozumiem nowej definicji tolerancji: Tolerancja to nie akceptacja czyichś poglądów czy przekonań. Tolerancja – tak, ale nikt nie może być zmuszany do działań sprzecznych ze swoim sumieniem.  Nie wiem, do jakich działań jest zmuszany biskup przez kogokolwiek opisanego w wystąpieniu. I chyba nie chcę w to wnikać. Jedno jest pewne, ktoś tu miesza definicje i pojęcia, a to pierwsza i podstawowa cecha manipulacji.  Zainteresowanych odsyłam tutaj
Inną ciekawostką jest oficjalny udział w pielgrzymce RRM premiera, ministrów, parlamentarzystów oraz oficjalny list Prezydenta RP.  Rozumiem, że większość naszego narodu to katolicy, a więc prezydent, premier i parlamentarzyści również. Rozumiem, że była niedziela i jako wolni ludzie mieli pełne prawo pojechać na Jasną Górę i wziąć udział we mszy św. Ale dlaczego robią to z zachowaniem wszelkich wyznaczników funkcyjnych, łamiąc tym samym przysięgę. Przypomnijmy: Obejmując urząd Prezesa Rady Ministrów (wiceprezesa Rady Ministrów, ministra), uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji i innym prawom Rzeczypospolitej Polskiej, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem. Troszcząc się o "pomyślność obywateli" premier wysłuchał wyżej wymienionej homilii, pełnej ataków na  obywateli naszego kraju. Znalazł się  jako premier, nie jako zwykły Kowalski, na uroczystości wyznaniowej. Będąc "wiernym" słowom Konstytucji RP:  Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli [art.1.], wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczneNikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny [art.32.] oraz każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii [art.53.], zaaprobował powagą urzędu agresywny przekaz homilii, skierowany przeciwko osobom LGBT. Pośrednio dał przyzwolenie na pomysły w stylu naklejek  "strefa wolna od LGBT", będących  sygnałem nie tyle dyskryminacji, co prześladowania. W swoim wystąpieniu dał jasny przekaz, że utożsamia urząd z wartościami chrześcijaństwa, chociaż nie wszyscy obywatele RP to chrześcijanie. 
HIPOKRYZJA vol.3.
Swój przydługi wywód o wierze katolickiej napisałam właśnie ze względu na tę hipokryzję vol.3. Po opublikowaniu oświadczenia KEP oraz wystąpienia bp. Deca po internecie, nazwijmy go liberalno-lewicowym, rozlała się fala oburzenia. Posty zawierające wyżej opisane dokumenty i wydarzenia były szeroko i  ostro komentowane. Przeczytałam setki komentarzy pełnych dezaprobaty, złości, oburzenia. Mam tylko jedno pytanie: ilu z tych zbulwersowanych obywateli to katolicy?  Przypuszczam, że większość. Ilu z nich, widząc, co się dzieje w Kościele katolickim wszczęło procedurę apostazji? Każda osoba, która nadal jest w spisie wiernych Kościoła katolickiego, po cichu zgadza się ze stanowiskiem hierarchów kościelnych, a więc zgadza się na wyżej opisane działania Kościoła, zgadza się na tuszowanie pedofilii, znęcanie się nad siostrami zakonnymi, blokowanie in vitro, zakaz aborcji itd. Mało tego, daje i Kościołowi, i politykom argument, że wypowiadają się w imieniu większości, 92% społeczeństwa. 
Najdziwniejsze jest to, że procedura apostazji jest banalnie prosta. Opisano ją na stronie http://www.apostazja.info. Można tam znaleźć też ciekawy tekst z 2018 r. o tym, dlaczego ludzie (nie)dokonują apostazji. Wśród powodów rozpoczęcia procedury zebranych przez autora nie ma pojawiło się wykorzystywanie seksualne przez duchownych... A ileż to oburzenia i złości wywołał film braci Sekielskich. Nie wierzę, że w 2018 r. nikt z oburzonych nie wiedział o poczynaniach księży, że film z 2015 r. pt. Spotlight nikomu nie dał do myślenia.
Można być internetowym komentatorem rzeczywistości i użalać się nad swoją bezsilnością. Można też podjąć konkretne działania i pokazać, że się na coś nie zgadzamy. I nie ma to nic wspólnego z wiarą, bo nauki Chrystusa można realizować w innych wspólnotach. Założenia religii katolickiej są naprawdę piękne, ale Kościół jako instytucja, zwłaszcza w Polsce, gdzieś się pogubił, odszedł od podstawowych prawd Ewangelii i własnej tradycji. Pełno w nim hipokryzji i cynizmu, pełno manipulacji i wykorzystywania wiary do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. 
Nie wiem, czy apostazja jest rozwiązaniem. Może spadające statystyki dadzą sygnał Watykanowi, że dzieje się coś złego? Moim zdaniem mamy do czynienia z zapowiedzią kolejnego rozłamu, bo polski kościół idzie w przeciwną stronę niż nauki papieża Franciszka. Nie bierze przykładu ze swojego zwierzchnika, nie liczy się z jego deklaracjami. Uprawia własną politykę, daleką od idei ewangelii. 
Żyjemy w społeczeństwie hipokrytów, którzy popełniają grzech zaniedbania. Biernie przyglądamy się krzywdzie dzieci, jawnemu łamaniu prawa, szczuciu jednych ludzi na drugich i niszczeniu jedności narodowej. Komentujemy, lajkujemy, oburzamy się anonimowo, ale brakuje nam odwagi, by swoim działaniem powiedzieć NIE, by pokazać, że katolików zgadzających się z wykładniami hierarchów nie jest jednak aż tak wielu, że nie zgadzamy się na nadużycia i manipulowanie Słowem Bożym.  My, jako społeczeństwo. My, jako wspólnota ludzi wierzących i niewierzących.




Komentarze

Popularne posty