Mistrzyni kierownicy #zatrzymania

















Czerwcowy żar leje się z nieba. Wsiadam do rozgrzanego samochodu. Jest tak gorąco, że klima nie daje rady. Otwieram wszystkie okna i ruszam z nadzieją, że ruch powietrza ochłodzi atmosferę. Ufff... lepiej. Przejeżdżam kilkaset metrów i docieram do skrzyżowania. Dla dalszej części tej fascynującej historii kluczowy jest wygląd rzeczonego. A więc skrzyżowanie dość ruchliwych ulic, w kształcie niewielkiego ronda, a tuż za nim przejazd kolejowy. Ten niezwykły twór urbanistyczny wymaga od kierowców nie lada zdolności improwizacyjnych i kreatywności, by zapewnić mu przepustowość. Ku mojej radości większość daje radę i gdy tylko zamykają się rogatki, zmotoryzowani oczekujący na przejazd ustawiają swoje pojazdy tak, by dało się je ominąć i przejechać przez rondo w jakimkolwiek innym kierunku niż tory kolejowe. A przejazd potrafi być zamknięty dłuuugooo, oj długo...Opadają szlabany...5 minut...pociąg z kierunku A...10 minut...pociąg z kierunku B...10 minut...kolejny pociąg...O! Dróżnik podnosi zapory.  Można jechać...
Tak więc upalnego czerwcowego dnia dojeżdżam do tej łamigłówki urbanistycznej i już z daleka widzę, jak opadają rogatki. Patrzę na sytuację -  mam szczęście! Na rondzie jeszcze luźno, można będzie swobodnie skręcić i pominąć aspekt przymusowej medytacji w korku. Już mam wjechać na skrzyżowanie, gdy wtem z piskiem opon  zjawia się samochód i ku zbaranieniu wszystkich uczestników ruchu drogowego zatrzymuje się centralnie na środku, blokując jeden z wjazdów i jeden ze zjazdów z ronda. Jadące za nim przez skrzyżowanie samochody hamują gwałtownie, a niewielkie rondo w mgnieniu oka blokuje się we wszystkich możliwych kierunkach. Tymczasem z samochodu wysiadają dwie paniusie. I myliłby się ten, kto sądzi, że robią to dynamicznie. Nie...nic z tych rzeczy. Ruszają się z gracją znudzonych arystokratek, a w ślad za nimi wysiada również kierowca Toyoty - ubrana na różowo damesa z wachlarzem w dłoni. Otwiera bagażnik i zaczyna wypakowywać z niego bagaże towarzyszek. Dużo bagaży. Robi to oczywiście możliwie anemicznie, omawiając przy okazji najważniejsze problemy wszechświata.  Paniusie zaczynają się żegnać, wymieniając uściski i całuski. Na środku skrzyżowania, otoczone wianuszkiem unieruchomionych samochodów i całkowicie oniemiałych kierowców. W końcu ktoś budzi się z fascynacji oglądanym zjawiskiem i zaczyna trąbić. Wokół odzywa się coraz więcej klaksonów, co oczywiście nie przeszkadza paniom uciąć sobie jeszcze krótkiej pogawędki. W końcu różowe zjawisko wsiada do Toyoty i...zaczyna cofać. Klaksony odzywają się ze zdwojoną siłą. Paniusia wykręca bez większych strat w ludziach i sprzęcie i wjeżdża z powrotem na rondo. Staje jednak w sposób, który uniemożliwia wyminięcie jej samochodu i odblokowanie skrzyżowania. Nie wytrzymuję. Naciskam klakson. Paniusia zerka w lusterko i macha mi radośnie. Kierowca obok otwiera szybę i pokazuje lasce, żeby otworzyła swoją, ale ta właśnie zajęta jest poprawianiem błyszczykiem wydatnych usteczek. Nic a nic nie przeszkadza jej coraz bardziej podirytowany ryk klaksonów. Kierowcy obok silą się na język migowy i usiłują pokazać właścicielce różowego wdzianka, że przecież może zjechać pod szlaban, na pas "pod  prąd". Kiedy otworzą rogatki - ktoś ją przepuści. Na próżno. Panna jest odporna na wszelkie próby nawiązania kontaktu. Gdyby nie fakt, że upał nie sprzyja badaniom naukowym, pewnie poczekałabym na naturalny finał tej apoteozy głupoty. Tymczasem temperatura w samochodzie zaczęła być iście piekielna, więc stwierdziłam, że nie ma co poświęcać się dla nauki. Wysiadłam z pojazdu i podeszłam do Toyoty. Zapukałam w szybę. Panna uśmiechnęła się do mnie promiennie i...nic. Zaro reakcji. Zapukałam jeszcze raz. Tym razem używając teatralnej estykulacji i mimiki postarałam się o przekazanie krótkiego komunikatu - "otwórz szybę". Tym razem zaczął się jakiś ruch w interesie. Damesa pogrzebała z torebce, a potem zaczęła coś bazgrać. Chwilę później mogłam odczytać z chusteczki przyłożonej do szyby informację takowej treści: "nie mogę, mam włączoną klimę, auto się nagrzeje". To był ten moment, kiedy mogłam zbadać empirycznie, co czuła żona niejakiego Lota. Po prostu osłupiałam. Szok pourazowy był tak silny, że po prostu odwróciłam się na pięcie i wróciłam do samochodu, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem ta ameba zdała na prawo jazdy.
Myślę, że pewnie trwalibyśmy w tym korku do Sądu Ostatecznego, gdyby nie kierowca ciężarówki, który przekonany, że niunia zjedzie ze skrzyżowania, wjechał na nie tuż za nią i zablokował całkowicie ruch. Chłopak wysiadł z kabiny i  podszedł do Toyoty. Szybkim ruchem otworzył drzwi i nim paniusia zdążyła się zorientować,  stała już na środku skrzyżowania z miną jelonka Bambi. Kierowca ciężarówki wsiadł do auta i szybkim manewrem przetransportował nieszczęsną zawalidrogę  tuż pod zapory przejazdu. Tymczasem damesa odzyskała wigor i rzuciła się na nieszczęsnego wolontariusza z pazurami. Na szczęście chłop miał dobry refleks. Jakimś cudem udało mu się uniknąć ataku i oddalić się w stronę ciężarówki. Panna stała obok swojego wymuskanego samochodziku i wymachując pięściami, rzucała kalumnie na bogu ducha winnego kierowcę. 
Kiedy spotykam ludzi pokroju różowej damesy, budzi się we mnie nieodparta chęć badawcza, zupełnie jakbym odkrywała nowy gatunek. Mimo swojej wiedzy o świecie i niewątpliwie dużej wyobraźni, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie procesy zachodzą w głowie takich osób.  Jak przebiega ich tok myślenia? Jakimi niepojętymi manowcami wędruje analiza sytuacji. Gdyby tak można było zobaczyć, poczuć, jak to działa... Pewnie wtedy przestałby mnie dziwić świat i całkowity brak elementarnej logiki cechujący, jak się okazało, większość naszego społeczeństwa. Może byłabym w stanie zrozumieć, dlaczego jedne kolory są gorsze od innych albo dlaczego obrońcy życia odbierają prawo do życia innym. Może bym zrozumiała, dlaczego czyjeś słowa są bardziej wiarygodne od obiektywnych faktów, a słowa, które fakty popierają są kłamstwem. Może przestałoby mnie dziwić, dlaczego wieki historii nic a nic nie nauczyły tych, którzy trzymają stery państw. Przecież, jeśli jakieś działanie ma konkretny skutek, to za którymś razem można go przewidzieć, prawda? Jeśli włożenie łapki do ognia kończy się oparzeniem, to zapewne powtórzenie tego eksperymentu przyniesie skutek taki sam. Co musi siedzieć w głowach ludzi, którzy pchają ręce w ogień i za każdym razem są zadziwieni finałem swoich działań? Tak, zdecydowanie warto by było zbadać meandry ludzkiego myślenia. 

Komentarze

Popularne posty