Pytam. #zatrzymania

















Siedzę przy kawie. Za oknem deszczowy majowy poranek. Patrzę na niusa, który właśnie wyświetlił mi się w telefonie i przypomina mi się D. D przyszedł do szkoły rejonowej i zawitał do mojej klasy wychowawczej. Dość szybko zorientowałam się, że ów osobnik dysponuje inteligencją w zakresie IQ 1-20, w zależności od bodźców behawioralnych. Nic więc dziwnego, że na zajęciach siedział jak na tureckim kazaniu. Rekompensował sobie stratę czasu bardzo intensywnym życiem towarzyskim. Tak więc rozwalał każdą lekcję, wagarował, wdawał się w bójki, zastraszał młodszych uczniów, pobierał haracze. Ku chwale ojczyzny D został objęty opieką psychologa i pedagoga, wyprodukowano tonę papierów opisujących od prawej do lewej "specyficzne trudności w nauce", założono obywatelowi specjalną teczkę, w której rzeczony kompletował imponujące portfolio dokumentujące własną demoralizację. Nawiązano także specjalny kontakt z Rodzicami, spisano kontrakty, udzielono porad pedagogicznych. D trafił także "za karę" do klasy równoległej. Komentarz dla niewtajemniczonych:dyrektor nie ma prawa zawiesić ucznia ani wyrzucić go ze szkoły. W nowej klasie szybko stał się gwiazdą. Koledzy z zapartym tchem śledzili jego kolejne akcje i totalną bezsilność dorosłych. Wszystkie możliwe organy szkoły nieustająco zaangażowane były w edukację D, a dni bez kolejnej "atrakcji" zaczęto poczytywać za świąteczne. D rozwijał się bardzo dynamicznie uzupełniając CV coraz nowszymi doświadczeniami. Pojawiły się więc problemy z nauką, akty wandalizmu, akcje z używkami - papierosy, alkohol, dopalacze, "maryśka" - którymi D bardzo życzliwie dzielił się z kolegami, zwłaszcza młodszymi, pobierając za to stosowną opłatę. Komentarz dla niewtajemniczonych: nauczyciel nie ma prawa przeszukać ani plecaka, ani rzeczy osobistych ucznia. Takie prawo ma tylko policja. Wyobraźmy sobie komendę policji, która każdego ranka wysyła swoich pracowników do wszystkich szkół w rewirze, by przeszukali plecaki potencjalnie "podejrzanych" o wnoszenie na teren szkoły używek, niebezpiecznych narzędzi, trujących substancji, urządzeń nagrywających itp. Paraliż służby mundurowej gwarantowany. A gdzie są Rodzice? - zapytacie. Otóż rodzice na każdym kroku nam pomagają i wyjątkowo kreatywnie troszczą się o bezpieczeństwo swoich ukochanych "bąbelków". Tu krótka uwaga. Podane niżej przykłady są w 100% autentyczne i wcale nie dotyczą szkoły w środowisku patologicznym. Pewna zapobiegliwa mamusia, obawiając się prześladowania swojego syneczka, zakupiła mu kij baseballowy, który oczywiście dzieciątko przemyciło do szkoły i "dla żartu" wypróbowało na piszczelach kolegi. Troskliwy tatuś kupił synkowi nóż bojowy, którym to latorośl postanowiła rzucać na boisku szkolnym. Myśląc o bezpieczeństwie córki, pewien uroczy ojczulek zakupił dziewczynce gaz pieprzowy. Ta oczywiście postanowiła zademonstrować jego działanie koleżankom. Dbając o karierę naukową dziecka, mamusia zakupiła synkowi arsenał, którego pozazdrościłaby niejedna pracownia chemiczna. Chłopczyk wraz z innymi nasto-geniuszami postanowili uruchomić w szkolnej łazience linię produkcyjną gazów bojowych. Efekt był spektakularny - rozpirzony w drobny mak pisuar, niedoszli chemicy ranni, a na osłodę ewakuacja szkoły i interwencja straży pożarnej. Ale najlepszy był epilog. Mamusia nie tylko nie poniosła "odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez dziecko", ale jeszcze złożyła skargę do kuratorium, że szkoła nie zapewniła bezpieczeństwa jej synowi. Komentarz dla niewtajemniczonych: za bezpieczeństwo uczniów w czasie zajęć odpowiada szkoła i jej pracownicy. Wyobraźcie sobie, jak ogromną odpowiedzialność poniósłby nauczyciel dyżurujący na boisku, gdyby nie zauważył zabawy nożem i ten zamiast w drzewo wbiłby się w czółko innego dziecka. Spróbujcie na boisku zaludnionym przez 1000 osób wyczaić wszystkich autorów kretyńskich pomysłów i tych, którzy właśnie postanowili w trybie natychmiastowym odwiedzić szpital. Powodzenia. Ale wracając do Rodziców naszego bohatera. Ich nienawiść i ataki na szkołę rosły wprost proporcjonalnie do zwiększającego się kalibru wyczynów synka. A chłopak rozwijał się błyskawicznie. Uznał, że właściwie jest mu w szkole bardzo dobrze, że pasuje mu fame - noooo, nie było takiego, który nie słyszał o D. Tak więc zatruwał wszystkim krew, dwa lata z rzędu nie dając nauczycielom szans na wypromowanie go do kolejnej klasy. W międzyczasie pojawiły się sprawy karne, kurator, pisma do sądu pisane przez pedagoga, jakaś rozprawa i wyrok. Negocjacje z rodzicami, by posłali D do ośrodka socjoterapii nic nie dały, bo przecież to "takie dobre dziecko". Pedagog stanął na uszach i gdy tylko D skończył 16 lat, załatwił mu miejsce w OHP. Co z tego, jeśli rodzice zdecydowanie odmówili takiego rozwiązania. Tak więc chcąc nie chcąc bawiliśmy się dalej - D. dokonywał coraz bardziej spektakularnych czynów, my usiłowaliśmy minimalizować straty i chronić własny tyłek. Szkoła zrobiła wszystko, na co prawo jej pozwalało, aby się gościa pozbyć. Tymczasem rodzice rozsyłali skargi do urzędu i kuratorium, a przerośnięty o dwa lata dryblas jakby nigdy nic zasuwał korytarzem między maluchami, demoralizował coraz młodsze dzieci i notorycznie stwarzał sytuacje zagrażające innym. W końcu D z czteroletnim poślizgiem, w wieku lat 17, w wielkich bólach, dzięki nieprzyzwoitemu wysiłkowi wszystkich nauczycieli dotarł do ostatniej klasy i ...przestał uczęszczać na lekcje. Ale żeby było zabawniej - przychodził do szkoły. Tak więc przez kolejne miesiące wszyscy byli postawieni w stan pełnego pogotowia i czujności. Zamiast zajmować się ważnymi sprawami, ciągle monitorowaliśmy, gdzie jest aktualnie D i co robi. O zaciągnięciu go na lekcje nie było w ogóle mowy. Rodzice twierdzili, że w czasie lekcji to nasz problem, policja także była bezsilna. O ile nie łamał prawa - mógł przebywać na terenie szkoły. Poszły kolejne pisma o nierealizowaniu przez D obowiązku szkolnego. Zamiast reakcji sądu i nałożeniu kary na rodziców, D. otrzymał...nauczanie indywidualne. Tym sposobem za dodatkowe pieniądze podatników D. zyskał 6. prywatnych korepetytorów. Zabawa trwała dalej - my przyjeżdżaliśmy na dodatkowe lekcje, D się nie zjawiał. My byliśmy zajęci innymi sprawami (np. wycieczką z klasą) D. radośnie pojawiał się w szkole. W końcu po wielu burzliwych rozmowach z rodzicami, D. postanowił mieć frekwencję minimalną do zaliczenia przedmiotów. Uffff... Udało się gościa jakimś cudem sklasyfikować i wypchnąć ze szkoły na dobre. Możecie wierzyć lub nie, ale prawie całowaliśmy próg szkoły, gdy D dumnie wymaszerował z budynku ze świadectwem. Jakby ktoś jeszcze nie zauważył praca nauczyciela w ogóle nie jest stresująca, a odpowiedzialność zawodowa "porównywalna z odpowiedzialnością pani na kasie w butiku". Pełen lajcik.

***
Dziś w pobliskiej szkole jakiś inny D. zabił człowieka. Na oczach uczniów zaatakował nożem myśliwskim kolegę. Nagle obudzili się politycy, ci sami, którzy jeszcze niedawno twierdzili, że wraz z likwidacją gimnazjów znikną problemy z nastolatkami. Tymczasem uczeń "dobrej szkoły" zabił tego, który był "gimnazjalną patologią". Nie chcę upolityczniać niewyobrażalnej tragedii, która miałaby ten sam wymiar, gdyby sytuacja była odwrotna. Tragiczna, bezsensowa śmierć młodziutkiego człowieka boli zawsze. Dzisiejsze zdarzenie pokazuje jednak coś ważnego, o czym trzeba zacząć mówić bardzo głośno. Pracując z "patologią w gimnazjum" mieliśmy CZAS na poznanie naszych uczniów, rozmowy, bardzo skomplikowane sprawy wychowawcze. Nawet takiego D. udawało nam się jakoś tam trzymać w ryzach. A to był najtrudniejszy przypadek, jaki się trafił. Mogliśmy stosować specyficzne dla nastolatków metody wychowawcze. Teraz też możemy? Nie do końca, bo uczniowie klas VII i VIII nie przeszli mentalnego progu dojrzałości, którym była zmiana szkoły. Zachowują się inaczej niż ich rówieśnicy w gimnazjum. Są dużo bardziej dziecinni, słabsi psychicznie, mniej odpowiedzialni. Musimy uczyć się ich od zera, bo problemy dzisiejszych uczniów ostatnich klas podstawówki to nie są te same problemy, które były 20 lat temu w klasach VII i VIII. I to nie są problemy gimnazjalistów. Na to nakłada się jeszcze przeładowana podstawa programowa, praca w kilku szkołach, by mieć etat, masa lekcji przedmiotowych. Nie ma czasu na rozmowę, na luźny kontakt, który tak naprawdę daje szansę na rozpoznanie sytuacji dziecka. Wszyscy (nauczyciele i uczniowie) żyjemy w biegu i permanentnym stresie. 
W medialnym komentarzu do sytuacji usłyszałam, że "kuratorium przeprowadzi kontrolę". Przyjdą panie z kuratorium i będą wertować papiery. Całe tony papierów. Dostaną papierów pod sam sufit i będą zadowolone. Im więcej, tym lepiej. Gdzie sens, gdzie logika? Gdzie jest kuratorium, gdy szkoły piszą rozpaczliwe pisma o wszelkiej maści osobnikach D? Prokurator zapowiedział, że dokładnie zbada, kto jest odpowiedzialny za dzisiejsze wydarzenie. Nie trzeba badać. Jak na prawnika prokurator ma zaskakująco nikłą wiedzę - za wszystkie zdarzenia na terenie szkoły i bezpieczeństwo uczniów w czasie zajęć odpowiada dyrektor. I nie zapomnijmy o nauczycielu, który pełnił w tym czasie dyżur na korytarzu. Wystarczy, że był odwrócony lub na drugim końcu korytarza - ponosi odpowiedzialność. A ja się pytam, gdzie są rozmaite instytucje, wtedy, gdy pisze się kolejne pisma do sądów, gdy zawiadamia się o bierności rodziców. W całej swojej karierze nie słyszałam, by jakiś rodzic poniósł konsekwencje za niewywiązywanie się z obowiązków wychowawczych. Ale cokolwiek próbuje zrobić szkoła, musi mieć zgodę takiego rodzica. Jeśli rodzic się uprze, nie ma bata, by przebadać ucznia i np. zdiagnozować problemy psychiczne. Rodzic też nie ma obowiązku poinformowania szkoły o wynikach badań psychologicznych czy stanie psychicznym dziecka. Tak więc nieletni psychopata ze spokojem może zasiadać w jednej ławce ze swoją ofiarą. Pytam, gdzie są rozwiązania prawne, panie prokuratorze, które dają dyrektorom szansę na odizolowanie zdemoralizowanych uczniów od reszty społeczności szkolnej? Zdziwiony prokurator pyta, jak uczeń wniósł nóż do szkoły. Dość głupie pytanie, jak na prawnika. Może w plecaku? Równie dobrze mógłby wnieść bombę atomową.
Skoro wciąż słyszę, że jesteśmy krajem dobrobytu, gdzie bezrobocie nie istnieje, gospodarka się rozwija i wszystkim żyje się lepiej, to może jeszcze należy dodać, że mamy zaszczytne drugie miejsce w Europie, jeśli chodzi o liczbę samobójstw wśród dzieci i młodzieży? Najmłodszy zarejestrowany polski samobójca miał 7 lat. Przypomnę tylko, że samobójstwo jest efektem ciężkich zaburzeń psychicznych. Wg dr hab. Agnieszki Słopień z Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu obecnie szacuje się, że co 3 młody człowiek ma zaburzenia psychiczne, a co 10 kwalifikuje się do leczenia. Oznacza to, że 45 000 uczniów powinno natychmiast trafić do psychiatry. Tymczasem w Polsce jest 416 psychiatrów dziecięcych, co lekko licząc daje 108 pacjentów na głowę. W Warszawie, gdzie wydarzyła się tragedia, zamknięto ostatnio szpitalne oddziały psychiatryczne. Najbliższy jest w Łodzi. Jeden z nowych pomysłów na szkołę zakłada, że to nauczyciel po kursie będzie wstępnie diagnozował psychiatrycznie dzieci. To może najpierw zdiagnozujemy autorów tej wzniosłej idei?
Nie wiem, kiedy świat wokół mnie zrozumie, że polski system szkolnictwa to system obozów koncentracyjnych, w których liczy się dokument, bezsensowna praca, a nie człowiek. Ludzie w szkołach żyją w ciągłym stresie - uczniowie, bo funduje się im katorżniczą pracę w kamieniołomach archaicznej podstawy programowej. Są non stop oceniani, każe się ich za błędy, a nagradza za mechaniczne rozwiązywanie zadań pod egzamin. Nie myśl - pracuj. Tak samo ty, nauczycielu. Goń z zajęć na zajęcia, by przeżyć, bój się wszystkich - kuratorium, dyrekcji, rodziców i dzieci. Bierz na swoje barki gigantyczną odpowiedzialność, produkuj papiery, tłumacz się na każdym kroku. Jedni wpadają w apatię, drugim odbija, inni starają się przeżyć, a jeszcze inni - wybierają ścieżkę ostateczną. Może nad tym w końcu warto się pochylić, zamiast produkować nową listę lektur i zastanawiać się, czy podstawa programowa jest wystarczająco nafaszerowana treściami patriotycznymi.
Chciałabym się obudzić wczoraj w normalnym świecie, gdzie filozof jest filozofem, uczeń uczniem, a nauka wielkim kosmosem do wspólnego odkrywania. I nikt nie próbuje go na siłę zmieścić w klatce dla kanarka. Chciałabym się obudzić wczoraj, w świecie bogatszym o dwóch młodych, szczęśliwych ludzi.

Komentarze

  1. Bardzo dziękuję za ten wpis! Taka refleksja potrzebna jest nam wszystkim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za odwiedziny. Musimy zacząć rozmawiać, mówić o tym, jak jest na co dzień i że nie przypomina to akademii z okazji Dnia Nauczyciela. Pozdrowienia.

      Usuń
    2. Wspaniały tekst !!! Popieram każde słowo!!!

      Usuń
  2. Jestem nauczycielką, przerazoną zmianami jakie nastąpiły w szkole w ciągu 30 lat mojej pracy. Emeryturo przybywaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym raczej zakrzyknęła : Normalności przybywaj! Tego też życzę!

      Usuń
    2. Ja 15lat temu , widzac, jak ciemne chmury zbieraja sie nad polska edukacja, jaki mur nie do przebicia rosnie... zrezygnowalam ze wspolpracy ... i to byla jedna z najlepszych decyzji w moim zyciu

      Usuń
  3. Wspaniały, mądry tekst. Bardzo dziękuję, podpisuję się pod każdym słowem. Też jestem zmęczona sytuacją w polskim szkolnictwie, a przede wszystkim tymi pozorami, które się tworzy i papierologii, która ma te pozory uzasadniać. Dodatkowo mam jeszcze problemy z bezduszną manipulantką, dyrektorką, a z tego, co wiem, mobbing w polskich szkołach jest powszechny. O tym też by warto napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa. Tak, mobbing to rzeczywistość wielu szkół. Porozmawiam z ludźmi pod tym kątem i postaram się napisać coś sensownego. Miałam to szczęście, że nie dotknęło mnie to bezpośrednio, choć takie odczucia miało kilku moich kolegów odnośnie dyrekcji naszej szkoły. W tym przypadku wydaje mi się, że to był zbyt mocny zarzut, choć kobieta rzeczywiście nie jest łatwa we współpracy. Miłego dnia.

      Usuń
  4. Świetny tekst!!! Jakże trafny i bardzo potrzebny. Udostępniam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobrze napisane... To jest właśnie szara szkolna rzeczywistość... Kto nie pracuje w szkole ten nie wie, jak to bywa... Czas zacząć wymagać od rządzących zmian, od rodziców odpowiedzialności za swoje dzieci i zacząć doceniać n-li, którzy oddają całe swoje serca podopiecznym, wychowankom, uczniom, dzieciom po prostu (to nic, że "nieswoim"...wszystkie dzieci wszak "nasze są")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wielu moich znajomych (nie nauczycieli) powiedziało mi, że ten tekst otworzył im oczy. To dobrze, bo mamy tendencję do oceny, nie wiedząc, jak coś wygląda od kulis. Dobrego dnia!

      Usuń
  6. Swietny tekst. Mnie juz w szkole nie ma. Tesknie za uczeniem ale nie za szkola paranoja. Pracujac wiekszosc zycia w szkolach prywatnych nie umialam sie przyzwyczaic do szkoly panstwowej w ktorej nic prawie nie ma sensu i nie ma jak uczyc dzieci. To jest dramat. Nie tak powinno to wszystko wygladac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Uczyć można niekoniecznie w szkole. Życzę radości z pracy, czymkolwiek ona jest teraz.

      Usuń
  7. A co można powiedzieć, kiedy dyrektor dobrego liceum od lat - z nudów - szczuje uczniów na nauczycieli. Robi to w taki sposób, że niczego nieświadomi rodzice - nie wspomnę o młodzieży - wierzą dyrektorowi. To rękoma ich dzieci - pod dyktando dyrektora - pisane są anonimy, paszkwile, pisma "skargowe" na nauczycieli, które służą dyr. do personalnych rozgrywek! Ośmiesza, mobbinguje, okazuje te pisma: rodzicom, młodzieży, kolegom z pracy, urzędnikom ( zainteresowany ich nie otrzymuje!). Na podstawie "skarg" - odbiera klasy, obowiązki, obniża pensum, by w końcu - zwolnić pracownika. Zainteresowanych - proszę o kontakt. Materiał wielowątkowy, świetnie udokumentowany. Sprawa od 20 VII 2016 r. w prokuraturze. Obecnie - dwie sprawy w sądzie ( akt oskarżenia wpłynął 19 lutego, zaś pierwsza rozprawa o mobbing i o odszkodowanie - pod koniec tego miesiąca ). Nie ma zgody na takie "wychowanie" młodzieży. Czy nauczyciel, który fałszuje dokumentację i składa fałszywe zeznania powinien uczuć i wychowywać młodzież? No - nie ma zgody na taką patologię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo słyszę o mobbingu, od wielu osób. To palący problem w wielu placówkach, zwłaszcza w małych społecznościach :(
      Życzę zwycięstwa i normalności.

      Usuń
    2. Hm, już myślałam, że to o mobbingu w mojej szkole. Ale nie. Zadna sprawa o mobbing nie odbyła się u mnie. Ludzie woleli sami odejść dla własnego spokoju. Jedna nauczycielka musiała w efekcie leczyć się psychiatryczne. Jedna walczyła do emerytury, z godnością.

      Usuń
  8. Dziękuję. Potwierdzam. Miałam wiele takich przypadków. 37 lat w szkolnictwie. Teraz na uczelni z dorosłymi. Uściski. Życzę dalszego hartu ducha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny. Wszystkiego dobrego.

      Usuń
  9. Dawno nie czytałam tak dobrze napisanego tekstu. Uczę akurat zbieraninę takich różnych D, których szkołom udało się pozbyć i gdy tam całowali próg szkoły, to gdzieś tacy D. dalej funkcjonują w szkolnej rzeczywistości, bo obowiązek nauki dalej ich dotyczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Także za tę pracę z różnymi D. Znam różne osoby pracujące z tzw. trudną młodzieżą - to fantastyczni ludzie, od których można się dużo nauczyć. Trzymam kciuki i życzę wielu sukcesów.

      Usuń
  10. Pozostaje mieć nadzieję, że nie jest to codzienność w każdej szkole. Niemniej - zdajemy sobie sprawę z tego, co może zakiełkować w głowie każdego nastolatka, szczególnie, gdy dobrych przykładów brak a na złe zachowanie jest ciche przyzwolenie i brak adekwatnych reakcji lub brak możliwości ich skutecznego zastosowania z powodów, które zostały tu przedstawione. A potem ... pytanie: jak to możliwe, że w szkole uczeń zabija nożem kolegę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w bardzo wielu szkołach rejonowych to jest codzienność. Nie ma roku, by się kilku takich nie trafiło. Oczywiście, różnie wygląda praca z nimi, bo na szczęście czasem zdarzają się rozsądni rodzice. Wiele jest także szkół, w których takich osób jest znacznie więcej. Dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  11. Gdy pracowałem w domu dziecka miałem inną pozycję wobec rodziców wynikająca z tego, że mieli oni ograniczone prawa rodzicielskie. Ja byłem tym drugim, praktycznie więcej mogącym rodzicem. Patrząc na moje obecne doświadczenia nauczyciela w szkole, widzę że wówczas mogłem pracować z rodzicami na zasadzie partnerstwa, wymuszonego ale zawsze. Dało to dobre efekty, gdyż chwalę sie tym, że połowa moich dzieci wróciła do domu, lub poszła do adopcji. Dzisiaj jako nauczyciel mam bliżej do guwernantki niż partnera w kształtowaniu dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam i szczerze gratuluję :) Rodzice to osobny rozdział w historii wszechświata. Więcej przeszkadzają niż pomagają, i to nawet ci, których dzieci dobrze sobie radzą i mają piątki. Dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  12. Cóż, obecna rzeczywistość często przerasta orwellowską wyobraźnię... "Ryba psuje się od głowy", więc zmiany rozpocząć trzeba od stworzenia optymalnego modelu systemu edukacji w naszym kraju (temu mam nadzieją służą wszelkie okrągłostołowe inicjatywy) z jednoczesnym dostosowaniem podstaw prawnych jego funkcjonowania. Tylko zadaję sobie pytanie: czy w dobie gender, obsesji ochrony praw wszelakich, od danych osobowych po ingerencję w wychowanie, będzie możliwe wypracowanie takiego systemu, który z jednej strony będzie chronił dobro dziecka, służył jego rozwojowi i jednocześnie uwzględniał granice, do jakich taką ochronę można prowadzić, wobec choćby obstrukcji rodziców w podanych przez Panią przypadkach. Czy nie należałoby jednak wyposażyć dyrektorów szkół? rady pedagogiczne? kuratoria? w prawne instrumenty umożliwiające im ochronę społeczności szkolnej przed tego typu indywiduami, jak wspomniany D. i to nie poprzez przesunięcie ich do innych placówek, ale wyłączenie w tych przypadkach konstytucyjnego obowiązku kształcenia do 18 roku życia. Niech nauka będzie nie tyle obowiązkiem, ale przywilejem i to nie bezwzględnie należnym....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trudny temat... Nie wiem, czy potrzeba dodatkowych środków prawnych. Gdyby egzekwowano to, co już jest - byłoby zdecydowanie łatwiej (np. kary pieniężne za nierealizowanie obowiązku szkolnego). No, może też przydałaby się w ostateczności jakaś furtka na usunięcie delikwenta ze szkoły. Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  13. Od ponad 30 lat pracuję w szkole. I jak dotychczas nie było takiego bałaganu, biurokracji, kontrolowania itp. jak jest teraz. Zgadzam się z każdym zdaniem, jakie Pani napisała. I udostępniam, niech idzie w świat! Może ktoś tam u góry przemyśli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to bym nie liczyła :D A nawet bym tego nie chciała. Przemyślenia tych na górze prowadzą tylko do kolejnych kretyńskich rozwiązań i większego chaosu. Najbardziej to bym chciała, żeby politycy trzymali się z daleka od edukacji. Jak najdalej. Pozdrowienia i dzięki za odwiedziny.

      Usuń
  14. Świetny tekst!! Nic dodać, nic ująć!

    OdpowiedzUsuń
  15. jestem tego samego zdan ia, praca w szkole staje się nie lada wyzwaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D ja bym ja zaliczyła do survivalu. Dzięki za odwiedziny.

      Usuń
  16. Pracuję w szkole od ponad 20 lat - w gimnazjach od początku ich powstania, a od dwóch lat w szkole podstawowej, ucząc klasy siódme i ósme. Takich D w mojej karierze spotkałam wielu. Zgadzam się prawie ze wszystkim, co zostało tu napisane. Uważam jednak, że likwidacja gimnazjów, to bardzo dobra decyzja. I to w gimnazjum nie było czasu na poznanie uczniów. Teraz uczeń jest znany, rodzic jest znany, środowisko jest znane ale nadal szkoła nie ma żadnych narzędzi do pracy z takim uczniem.
    Moim zdaniem uczniowie z niedostosowaniem społecznym, wszelkimi zaburzeniami i chorobami powinni być diagnozowani przez zespół specjalistów na wniosek szkoły i jeśli jest taka potrzeba kierowani do placówek, gdzie pracują specjaliści ( szkoła specjalna źle brzmi, to niech nazywa się szkoła terapeutyczna czy jakkolwiek inaczej ) . I to nie rodzic powinien o tym decydować a zespół specjalistów właśnie.
    Nauczyciele pomimo ukończenia różnorakich kursów nie są przygotowani do pracy z dziećmi zaburzonymi i to w klasie liczącej 25-30 uczniów. Psycholog, czy pedagog w szkole tworzy tony papierów a nie zajmuje się terapią, która w takich przypadkach jest niezbędna.
    I proszę mi nie mówić o integracji, edukacji włączającej, itp., itd., bo każdy kto miał okazję pracować w klasie, gdzie jest taki D wie, że jest to fikcja i tracą wszystkie pozostałe dzieci.
    Koncentrujemy się na uczniach, którzy sprawiają problemy zamiast na tych, którzy chcą się uczyć ale nie mogą w pełni korzystać z lekcji bo jest taki D. On będzie się nudził i przeszkadzał ponieważ w pewnym momencie nie będzie w stanie nadążać za klasą. On musi nauczyć się właściwie funkcjonować w świecie, musi nauczyć się podstaw wykonywania zawodu. Nie musi wiedzieć co to jest przydawka, benzoesan sodu, czy rachunek prawdopodobieństwa albo kim był Karol Gustaw. Piekarz, listonosz, sprzątaczka, ... - to zawody, które też ktoś musi wykonywać.
    Nie każdy musi podchodzić do matury, nie każdy musi iść na studia. Potrzebne są szkoły zawodowe, które zniszczyło wprowadzenie gimnazjów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak broniłbym gimnazjów, choćby dlatego, że miałem bardzo dobre doświadczenia jako wychowawca w domu dziecka w pracy z nauczycielami gimnazjum (choć moje doświadcznie dotyczy tylko jednego gimnazjum). Jedna ważna uwaga, moje "sierotki" przechodząc do gimnazjum miały szanse na zerwanie swoich etykietek przylepionych do nich w podstawówce - to polemika ze stwierdzeniem: Teraz uczeń jest znany, rodzic jest znany, środowisko jest znane. Oczywiście nie wszyskie "sierotki" korzystały z szansy, ale niektóre.

      Usuń
    2. Mając uczniów w szkole podstawowej nie tracimy czasu na kolejne diagnozy, znany uczeń nie znaczy np.: "z ciebie już nic nie będzie", "ty się niczego nie nauczysz". Znany uczeń znaczy podejmujemy terapię natychmiast. Problem w tym, że nie dano nam odpowiednich narzędzi.
      Zmiana środowiska musi wiązać się ze zmianą postawy ucznia aby przyniosła efekty wychowawcze. W gimnazjum uczniowie w pierwszej kolejności walczyli o pozycję w grupie rówieśniczej, w "dobrych klasach" walka o oceny, w "słabych" walka na wszelkie możliwe sposoby. Uczniowie przydzielani do klas na podstawie świadectwa i wyniku sprawdzianu szóstoklasisty byli segregowani już na progu gimnazjum. W rejonowych gimnazjach zdarzały się klasy gdzie takich D było kilku ...

      Usuń
    3. Na studiach (resocjlizacyjna) wpajano nam, że ważna jest zmiana środowiska, by zmienić postawy. Było to uzasadnieniem dla tworzenia i prowadzenia ośrodków wychowawczych, poprawczych itp. I niestety moje doświadczenia z podstawówkami są całkowicie różne od tych, które Pani opisuje. Może miałem pecha do podstawówek a szczęście do gimnazjum. Natomiast patrząc po sposobie funkcjonowania gimnazjum zauważyłem podstawową różnicę. To była osoba, a właściwie osoby, dyrektora. W gimnazjum widziałem zgrane grono, świadome swych zadań. I jestem przekonany, że stworzenie takiego grona, to była zasługa dyrektora. Moje spostrzeżenia potwierdzały również inne osoby mające kontakt z tą szkołą. I pewnie możemy się kłócić, który system lepszy, ale dojdziemy do pewnika w edukacji: wszystko zależy od nauczyciela. Dodam i dyrektora.

      Usuń
    4. ja także spotkałam sie z takim D właśnie w gimnazjum i uważam, że powinny były zniknąć. Popieram ten wpis

      Usuń
    5. Bardzo ciekawa dyskusja. Popieram tutaj zdanie p. Grzegorza. W mojej szkole, na początku każdego roku (słownie 2.09) braliśmy wszystkie klasy pierwsze na obóz integracyjny (7 dni nad morzem). Jechał psycholog, pedagog, ja (jako instruktor zajęć kreatywnych) + wychowawcy i wuefiści. Po tygodniu mieliśmy towarzystwo zdiagnozowane i nauczone reguł obowiązujących w szkole. Dzieciaki poznawały się między klasami i nie miało znaczenia, czy ktoś jest w klasie A czy B. Uczniowie mieli możliwość zacząć od nowa, bez etykietek. Byłam wychowawczynią takiej klasy, gdzie byli albo D., albo osoby mocno zaburzone. Koleżanki, jak zobaczyły, kogo mam w klasie (żyjemy w dość małym środowisku, dzieci, nawet z innych szkół się znało) oświadczyły, że "ktoś mnie w tej szkole bardzo nie lubi". Był w tej klasie chłopak z Aspergerem, który z SP przywędrował do nas z etykietką agresywnego bandziora, który rozwala krzesła i bije inne dzieci (mieliśmy nawet RP w jego sprawie). Od początku (od obozu) nie miałam z gościem żadnych problemów, poza tymi wynikającymi z jego choroby. Zmienił świat, zaczął od nowa. A klasa, o której piszę - była najlepszą, jaką w życiu miałam. Te dranie do dziś mnie odwiedzają, piszą do mnie, radzą się w trudnych sprawach i...są bardzo refleksyjnymi i porządnymi ludźmi, chociaż uczą się zawodów.

      Usuń
    6. Ja też uważam, że szkoda jest dla dzieci że zrobieniem SP. Pani zakłada, że uczniowie zostają w tym samym budynku. U nas jest inaczej. Przychodzą do nowego budynku, nowych nauczycieli jako ten skład klasowy, który zna się od 6lat. Obcy to jest nauczyciel i wychowawca. Oni są Ci źli. A klasa super, zgranie, rozochoceni w pomysłach , które skwapliwie wykonują. W dwa lata poznanie uczniów, ich rodzin i problemów jest bardzo trudne. Z klasami gimnazjalnymi wiedziałam kiedy można zazartowac i jest super. W klasach ósmych lepiej nie żartować bo zaraz nie uspokoisz klasy, bo przez 7 lat w szkole podstawowej nie wiedzą, że są pewne zasady i jak należy się zachowywać. Sorry ale likwidacja gimnazjów to bzdurna reforma. I pisze to jako nauczyciel i mama dzieci w klasie 4 i 5 widząc jak dużo mają prac domowych i błędy w reformie. 1 dział z historii obejmujący 300l historii Polski. Dorosły by tego nie zrozumiał. Tragedia.

      Usuń
  17. Pięknie napisane najprawdziwsze słowa o przerażającej szkolnej rzeczywistości .... Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za poświęcony czas i odwiedziny.

      Usuń
  18. Ponuro robi się w szkole, maj taki był kiedyś piękny a w tym roku czuję, że coś się zepsuło. Chyba coraz mniej jestem dumny, że jestem nauczycielem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudny czas... Ale trzeba mieć nadzieję, otoczyć się ludźmi, którzy wierzą, że zmiana jest możliwa. Trzymam kciuki i serdecznie dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  19. Dziękuję za ten wpis, nic dodać , nic ująć. Przerabiałam to od wielu lat, przy czym w gimnazjum sobie lepiej radziliśmy z problemem.Szkoła podstawowa to dramat.Szczytem jest wprowadzony przez rząd PiS obowiązek nauczania indywidualnego w domach uczniów, często patologicznych rodzinach, gdzie strach wejść i przy akompaniamencie domowych awantur próbować czegokolwiek nauczyć na przykład zdemoralizowaną szesnastoletnią uczennicę,która na naukę nie ma najmniejszych chęci, czemu daje wyraz w różny sposób.Pan kurator jest bezsilny, nie ma mocnych: " Musicie jakoś wytrzymać".Dziewczyna nie uczy się, lekceważąco i z pogardą traktuje kilkunastu nauczycieli, którzy co tydzień muszą przychodzić do jej domu. W wolnym czasie roześmiana, umalowana, z papierosem, w podobnym jej towarzystwie , spaceruje po centrum handlowym, knajpach, mając pewność, że i tak zda do następnej klasy, bo ma opinię i nauczanie indywidualne.Nie musi chodzić do szkoły, po co? Ma komfort, ekipa niewolników systemu jest na każde zawołanie, a niech no tylko który podskoczy,ja mam prawa, oni tylko misję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świat stanął na głowie... Dlatego takie rzeczy trzeba upubliczniać. Dość chowania głowy w piasek. Takie osoby, jak opisana uczennica wymagają specjalistycznych metod pracy, wymagających dużo czasu. Podczas nauczania indywidualnego - nie ma szans. A przypadki beznadziejne? Co z nimi? Dziękuję za ten komentarz i odwiedziny. Życzę słońca.

      Usuń
    2. Akurat w Marysinie Wawerskim to był ZESPÓŁ (SP+Gimnazjum), przekształcany w SP w ramach reformy. Więc tu akurat oni (zabójca i ofiara!) chodzili do początku do tej samej szkoły 8 czy 9 lat!!!

      Usuń
    3. To, że byli 8/9 lat w tym samym budynku, nie znaczy, że w tej samej szkole. W Wawrze wszystkie gimnazja były przy SP, ale były to osobne organizmy - inni nauczyciele, inne wymagania, inna rzeczywistość, do pewnego momentu też osobni dyrektorzy. Marysin jest dla Wawra specyficzny - bliżej mu raczej do blokowiska niż klimatu typowego dla przedmieść. Przypuszczam, że tez problemy wychowawcze są tam większego kalibru niż w innych rejonach dzielnicy.

      Usuń
  20. Dziękuję za ten tekst.
    Mam jednak jedno pytanie.
    Taki opisany tu D. nie jest wyjątkiem, Takich D. obecnie można spotkać w każdej szkole. Oczywiście stopień nasilenia problemu będzie różny. Bo są przypadki mniej lub bardziej "ekstremalne".
    Piszesz, że w gimnazjum mieliście czas poznać ucznia. OK. Że dzieciaki idąc do gimnazjum przechodzili mentalny próg dojrzałości, którym była zmiana szkoły. OK
    No dobrze, ale co będzie lepsze z punktu widzenia psychologa i pracy z dzieckiem typu D.?
    Wariant A. Poznanie go od zerówki/pierwszej klasy i praca z nim do około 15 roku życia, czyli do ukończenia VIII klasy i potem przekazanie go do pedagoga w szkole ponadpodstawowej?
    Wariant B. Czy jednak praca pierwszego psychologa przez około 6/7 lat (od zerówki/pierwszej klasy), potem przekazanie go na 3 lata do psychologa w gimnazjum, a następnie przy dobrych wiatrach do następnego psychologa w szkole ponadpodstawowej? Czyli taki D. będzie pracować z trzema różnymi osobami w czasie swojej nauki. Oczywiście zakładając, że z roku na rok dostaje klasyfikację do następnej klasy.
    Z chęcią poznam Twoją opinię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My to robiliśmy tak: na początku każdego roku (słownie 02.09) braliśmy wszystkie klasy pierwsze na obóz integracyjny (7 dni nad morzem). Jechał psycholog (miał zajęcia w małych grupach, diagnozował), pedagog (poznawał sytuacje rodzinną, robiąc z dzieciakami fantastyczne warsztaty), ja (instruktor zajęć kreatywnych - rozpoznawałam potencjały "poza szkolne") + wychowawcy (poznawali dzieci) i wuefiści (wyłuskiwali perełki sportowe). Po tygodniu mieliśmy towarzystwo zdiagnozowane i nauczone reguł obowiązujących w szkole. Dzieciaki poznawały się między klasami, co dawało fajne efekty. Uważam, że w dzisiejszym świecie, w którym zmiana jest na każdym kroku, nie warto ludzi kisić 8 lat w tym samym środowisku, tym bardziej, że w szkole nie ma możliwości lekcji międzyklasowych, w różnych konfiguracjach personalnych. Trudno mi określić, czy w terapii zmiana jest dobra - pewnie zależy to od przypadku. D. był z cyklu tych beznadziejnych... Natomiast myślę, że dla dorastającego człowieka ważny jest kontakt z różnymi osobami, z wieloma technikami pracy, z nowymi bodźcami. U nas były przypadki, gdy np. wychowawca nie radził sobie z takim C., pedagog rozkładał ręce, gość przypadkiem trafiał na mnie (np. przeniesiony karnie do klasy, w której uczyłam) i problem się minimalizował lub znikał. Czasem wystarczy, że dzieciak trafia na kogoś, kto ma osobowość, która do niego przemawia. Myślę, że tu nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Przesyłam pozdrowienia i dziękuje, że tu jesteś.

      Usuń
  21. witam,
    miałam podobną sytuację z takim D w szkole gdzie uczył się mój syn i sprawa dot. bezpośrednio mojego syna, załatwiłam temat jednego dnia. w momencie kiedy dowiedziałam się że szkola nic nie może zrobić z takim D poprosiłam nauczyciela aby wezwał pod jakimś pretekstem rodziców D i na to spotkanie przyszłam, dałam taki wycisk rodzicom D (i słowo daję że co zapowiedziałam to bym zrobiła) że temat skończył się natychmiast.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku D. rodzice innych uczniów też zareagowali. Sprawa skończyła się w sądzie. D. dostał kuratora. I co z tego? Na kuratorze utknęło...Dlaczego?

      Usuń
  22. http://www.warszawa.pl/biznes/smierc-w-szkole/ ;-)

    OdpowiedzUsuń
  23. Rewelacyjny tekst. Podpisuję się rękoma i nogami pod nim. Szkoła nic nie może. A nauczyciel musi wszystko i za wszystko odpowiada.

    OdpowiedzUsuń
  24. Z przykrością potwierdzam to, o czym piszesz. Jestem psychologiem szkolnym, moja szkoła nie jest duża - ok 230 dzieci - ale problemów wcale nie jest mało. Najtrudniejsi są... rodzice. Tacy, którzy "wiedzą lepiej" i tacy, którzy "wszystko to (co im proponuję) już robili - i to nic nie dało". Nie pójdą z dzieckiem do psychiatry, a często nawet do poradni psychologiczno-pedagogicznej (ewidentne zaburzenia zachowania i emocji), bo "nikt nie będzie robił wariata z mojego dziecka". Nie wyznaczą dziecku granic, nie będą stawiali wymagań, bo "jeszcze się w życiu napracuje" i "przcież nie będę go/jej do niczego zmuszać". Czasem ręce opadają, choć naprawdę lubię swoją pracę i dzieciaki! także te "trudne":) . Pozwolę sobie puścić "w świat" Twój tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tę wypowiedź. To ważny głos , bo nawet nauczyciele nie do końca zdają sobie sprawę z waszej (psychologów) pracy. Trzeba zacząć mówić głośno, że wolność ma swoje granice, tam, gdzie zaczyna się wolność i dobro drugiej osoby.

      Usuń
    2. Dodam jeszcze, że wiele osób - i rodziców, i (niestety) część nauczycieli - uważa, że psycholog to taka "dobra wróżka": machnie różdżką i "naprawi" dziecko. Bardzo żałuję, ale to tak nie działa! Bez dobrej woli i współpracy ze strony zarówno rodziców, nauczycieli, jak i samego dziecka - niewiele mogę zrobić! :( Nie ma "cudownych" metod, ani wspaniałych, stuprocentowo skutecznych terapii, przykro mi!

      Usuń
  25. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  26. Dziękuję za ważny i doskonale opisujący sytuację tekst.

    OdpowiedzUsuń
  27. coś mi się tu nie skleja w narracji - dwa cytaty:

    1. "W końcu D z czteroletnim poślizgiem, w wieku lat 17, w wielkich bólach, dzięki nieprzyzwoitemu wysiłkowi wszystkich nauczycieli dotarł do ostatniej klasy [...]Możecie wierzyć lub nie, ale prawie całowaliśmy próg szkoły, gdy D dumnie wymaszerował z budynku ze świadectwem."

    2. "Pracując z "patologią w gimnazjum" mieliśmy CZAS na poznanie naszych uczniów, rozmowy, bardzo skomplikowane sprawy wychowawcze. Nawet takiego D. udawało nam się jakoś tam trzymać w ryzach."

    z cytatu 1. wynika, że historia D. dotyczy podstawówki, bo 17-4=13 [lat]; a w wieku 13 lat jest się w ostatniej (czyli szóstej) klasie podstawówki za poprzedniego systemu (6+3+3);
    i że nauczycielka pisząca tę historię miał z nim bezpośredni kontakt;

    z cytatu 2. wynika... że pani nauczycielka wraz z kolegami (wszak znów 1. osoba liczby mnogiej) dawali sobie radę z D. w gimnazjum;

    zatem co tu jest grane? podstawówka czy gimnazjum?

    a może to licentia poetica - i ta 1. os. l.m. to "my - wszyscy nauczyciele"... ok - ale zatem gdzie sens?
    skąd więcej czasu na poznanie "naszych uczniów" akurat w trzyletnim gimnazjum, skoro w sześcioletniej podstawówce podstawówce mieli na to 167 % (a wręcz piszący nauczyciel miał de facto 233%) czasu?

    do tego mamy cytat 3. -" Teraz też możemy? Nie do końca, bo uczniowie klas VII i VIII nie przeszli mentalnego progu dojrzałości, którym była zmiana szkoły. Zachowują się inaczej niż ich rówieśnicy w gimnazjum. Są dużo bardziej dziecinni, słabsi psychicznie, mniej odpowiedzialni. Musimy uczyć się ich od zera [...]" - świadczy o tym, że piszący zna tematykę jak świnia niebo...

    ...bo uczyć się od zera ucznia i jego relacji w społeczności od nowa w sytuacji, gdy 7. rok z rządu ma się z nim do czynienia w jednej i tej samej społeczności - przecież to paradne; do kwadratu;

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomijając wszelkie złośliwości jaki sie Pan dopuszcza, chcę zapytać, bo widzę że podchodzi Pan do problemu dysponując warsztatem osób z wykształceniem ścisłym. Kiedy jest bardziej prawdopodobna zmiana, gdy zmienia sie wiele zmiennych, czy wówczas, gdy żadna zmienna się nie zmienia?

      Usuń
  28. Nikogo swoim postem nie obrażam, więc proszę się do mnie nie zwracać per ona i darować sobie frazeologię rolniczą. Nie wiem, jak świnia zna niebo, bo nie wnikam w życie duchowe rzeczonych, ale doskonale wiem, o czym piszę i w jakim wieku miałam uczniów w klasie I gimnazjum. Dla ułatwienia: kl. 0 -6 lat, kl. 1 - 7 lat, kl. 2 -8 lat, kl. 3 -9 lat, kl. 4 -10 lat, kl. 5 -11 lat, kl. 6 - 12 lat, gimnazjum 13 - 15 lat. Wiem też, że w kolejnym roku szkolnym D. miałby lat 18, ale dopiero urodziny obchodził w październiku, więc po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, co oznacza, że gdyby znów nie zdał w kl. 3 - musielibyśmy mu zapewnić naukę kolejny rok. Pisząc o czasie, nie piszę o tym, ile lat dzieciak kisi się w tym samym środowisku, ale o czasie każdego dnia. Dzieciaki w wieku 13 - 15 to nie są maluszki z podstawówki. To czas, w którym zaczyna się dojrzewanie, eksperymentowanie, negowanie autorytetów i wiele, wiele innych "ciekawych" rzeczy. Sami rodzice mówią, że nie poznają swoich dzieci, że tracą wpływ. Panie w szkole też tracą wpływ, nawet, jeśli mają doskonale rozpoznanie sytuacji ucznia. Praca z takim człowiekiem wymaga wiedzy, specyficznego wyczucia i rozmowy. Dużo rozmowy. Dużo czasu na dyskusję. Czasowej przestrzeni na działania poza typowymi lekcjami. W tej chwili sytuacja w klasach 7 i 8 wygląda tak, że ani nauczyciel, ani uczeń nie mają kiedy ze sobą spokojnie porozmawiać. O zrobieniu na lekcji debaty nie ma mowy, bo program jest tak naładowany, że musielibyśmy to robić kosztem podstawy programowej. Realia polskiej szkoły to także jedna placówka w dwóch budynkach. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że klasy 1-6 są w innym budynku niż 7 i 8. Mają też nowych nauczycieli i wychowawców, bo zmienia się specyfika pracy. Prosiłabym zatem, aby "piszący" rozszerzył horyzont własnych obserwacji, o ile w ogóle jest praktykiem w tym zawodzie.

    OdpowiedzUsuń
  29. Miałam to szczęście, ze udało mi się uciec od takich D. Po 14 latach pracy w SP przeszłam do pracy w LO. Teraz wreszcie mogę się skupić na nauczaniu, a nie resocjalizacji uczniów. Wracam do domu wypoczeta, zadowolona, pełna sił. Nigdy nie wrocilabym do poprzedniej szkoły!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym bardziej można docenić tych co zostają i jeszcze mają efekty.

      Usuń
  30. Dziękuję za artykuł. Nie wszyscy wiemy co tak naprawdę się dzieje za zamkniętymi drzwiami szkoły.
    Wg mojej oceny, to jest przerzucenie odpowiedzialności rodziców na szkołę i inne instytucje. Rodzice tak naprawdę nie radzą sobie z problemem, który ich spotkał na drodze wychowania swojego dziecka. Głupota niektórych rodziców nie zna granic (zakup noży i inne).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Miło mi będzie, jeśli podzielisz się swoją opinią.

Popularne posty